Translate

Szukaj na tym blogu

piątek, 10 lipca 2015

Na kurzej stopce?



Zakochałam się...  Coż poradzić, coż począć?
Nie ważne co bym robiła, nijak to uczucie nie chce dać się w kąt zepchnąć i co rusz na nowo do serducha mego stuku puk, stuku puk... Staram się już nawet nie patrzeć, nie wzdychać nie "achać" i nie "ochać " wedle samoswojskiej zasady, że niby jak się tak napatrzę, tak naprawdę mocno i długo to tak nienawidzić zacznę, że aż :) Na nic to, nie działa i już. Już tyle tygodni minęło a ja wciąż patrzę i patrzę.... i patrzę....
A było to tak, musze Ci to koniecznie powiedzieć bo zapomnę:
Przeglądając Ibej nagle "Eureka" musisz go mieć, wstała mama z sofy i jednoznacznie oznajmiła sama sobie, że to już postanowione, że potwierdzone i powrotu nie ma.
Tak myślała dopóki wzrok w stronę bardziej realnych kwadracików takich malutkich z cyferkami nie powędrował. Mina zrzędła, oj strasznie.... :(
Nagle świat się zawalił, łzy do oczy napłynęły i słoneczny dzień burzowymi chmurami się spowił.
Jednak jakaś nadzieja, jedna iskierka  wciąż się tliła.  Coś w środku spokoju nie dawało  i ostatecznie wyjścia nie było i po pomoc lecieć trzeba.  A jak trwoga to do kogo? 
Do tatusia w te pędy biec trzeba, tzn dzwonić w tym przypadku, bo pora pracowa była.
Tatuś na to, że nie teraz, że zajęty, że mama znowu z nudów coś wymyśla i takie tam...
Siedziała mama jak na jeża grzbiecie do tatki powrotu. A kiedy Tatko dobrze nogi za próg postawić nie zdążył mama już mu pokazuje, zachęca, opowiada, że taki śliczny i cudny i że coś tam o spełnianiu dziecinnych marzeń i tak dalej. 
Niestety nie udało się :( 
Nie ugięty na ten kwadracik z cyferkami Twój rodzić nr 2 pozostał i basta.
Minęło kilka dni, mama w wielkim cierpieniu wyparła z pamięci każdą myśl jaka tylko przez zwoje wszystkich połączeń nerwowych zdołała się do przodu dopchać...
Aż tu nagle tatko rzece, iż musi mamie pilnie coś pokazać.
Mama brwi zmarszczyła, spogląda i oczom nie wierzy...

No nie ten sam, i taki smutny, biedulek, jak po jakim tornado albo trąbie powietrznej ledwo na nogach się trzymał. Ktoś go kochać najwidoczniej przestał. 
Jednym słowem strach na wróble był okazem piękności przy tym bidulu.
Ale jak zawsze to u nas bywa i tym razem przygarnęliśmy zbłąkaną istotkę choć bez operacji plastycznej się nie obeszło. 
I tak to delikwent został rozebrany do namniejszej deseczki, przeszedł generalny remont i dziś nicpoń stoi w naszym ogródku a ja wciąż patrzę i patrzę i napatrzeć się nie mogę :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz