Jakieś dwa tygodnie temu do naszej rodziny dołączyła wielka maszyna do wypieku chleba. Nic nie zapowiadało jej pojawienia się tak nagle ale wcale nie oznacza to, że nie była ona w naszych planach. Wręcz przeciwnie, była i to od dawien dawna. Przypadek chciał, że akurat wtedy 2go dnia miesiąca bieżącego mamusia wyszperała ja gdzieś tam w czeluściach internetu.
Rewolucja dokonała się tak niesamowita odkąd się pojawiła, że jeden z lokalnych sklepów zmniejszył zdecydowanie obroty, o czym pisano w lokalnej prasie. A to dlatego, gdyż stały klient, rodzina S. postanowiła nałogowo piec własny chleb. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tak więc był już chleb z chrupiąca skórką i z nie chrupiącą, i z oliwkami i bez. Nawet śródziemnomorski i mniej śródziemnomorski tez był. Kilka bochenków powędrowało nawet od tatusiowej pracy. Dni minęło 14 odkąd maszyna jest z nami a chlebów upiekła już chyba z dwadzieścia. Mam nadzieje, że ducha nie wyzionie w takim kieracie biedaczka.
Od chleba do wina daleko i nie zarazem. W środę dnia pańskiego 12tego tego samego miesiąca w domu na pewnej ulicy w pewnym mieście, kilkadziesiąt kilo cudnych, pachnących owoców nazywanych jabłkami dokonało przemiany w zloty napój, który to następnie wylądował w wielkiej butli a ta z kolei właśnie wydaje odgłosy dając do zrozumienia, że wystartował wielotygodniowy proces przemiany w trunek, którego nazwy nie powiem, bo to blog dla Ciebie a trunek będzie dla dorosłych. A fakt ten o tyle należny adnotować tutaj gdyż Twój udział w proces tworzenia mały nie jest wcale. Pomagałeś co sił w rękach, nie tylko robiąc sok ale również popijając świeżo co wyciśnięty jak najęty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz